Nie zauważyłem, kiedy minął rok od dnia, w którym stałem się mężem Irriena. Nie zauważyłem, kiedy poznałem całą jego osobę. Kiedy go polubiłem. Kiedy z całego serca pragnąłem wznosić go nad szczyty Smoczych Gór. Kiedy go pokochałem.
Ale to się stało. Każdego kolejnego dnia zasypiałem i budziłem się przy nim. Codziennie wmuszałem w niego jedzenie, chcąc, aby ten choć trochę przytył i przestał przypominać szkielety moich rodziców. Dzień w dzień krzyczałem na niego i uczyłem go manier. Od rana do nocy towarzyszyłem mu, chcąc uczynić go najlepszą królową, jaką kiedykolwiek miał Kamienny Pałac.
Dni mijały spokojnie. Po wspólnym śniadaniu myliśmy się, oczywiście osobno, a następnie kładłem go na łożu, rozbierałem... i odpowiednimi maściami smarowałem jego okaleczone ciało.
Miłość była... naturalna. Jednego dnia byliśmy przyjaciółmi. Drugiego dnia byliśmy w sobie zakochani... wiedząc, że byliśmy zakochani od dawna.
***
- Nerodzie, to naprawdę nie jest konieczne... - szepnął Irrien rankiem.
Ten dzień zapowiadał się tak samo, jak wszystkie poprzednie od roku. Wstałem, a na mojej piersi leżała moja urocza żona. Młodzieniec od dwunastu miesięcy się w ogóle zmienił.
Nie wiedziałem jeszcze, że tego dnia podejmę decyzję, która na zawsze zaważy o losach Smoczych Gór.
-Jestem śpiący... - Irrien zsunął się z mojego torsu, po czym musnął mnie w policzek. - Nie chce mi się dzisiaj ruszać z łóżka...
Zaśmiałem się, autentycznie rozczulony moją malutką żonką.
-Zaoferuj mi jakąś czynność, a z rozkoszą... - zacząłem, jednak Irrien przerwał mi, kładąc palec na moich ustach.
-Nie. - sprzeciwił się młodzieniec, powoli, acz stanowczo odsuwając się ode mnie. Wstał z łóżka i podszedł do wejścia do łaźni. - Nie zrobisz tego. Ani dziś, ani jutro.
Gdy tylko Irrien opuścił sypialnię, warknąłem ze złości, a Fregov, mój czarnołuski towarzysz, zawtórował mi. Królewski samiec irytował się. Jego partnerka, brązowa Revioda Irriena, dopiero za dwa lata miała dojrzeć do godów.